Przy okazji naszej ostatniej podróży po Półwyspie Snaefellsnes udaliśmy się do Muzeum Rekina w Bjarnarhofn. Jest to miejsce, w którym dowiesz się o tym, jak wygląda proces produkcji mięsa rekina, a także skosztujesz jego wyjątkowy smak. My znając go wcześniej, nie spodziewaliśmy się, że znów nas zaskoczy. Jak smakuje sfermentowany rekin i czy faktycznie Islandczycy się nim zajadają?
Droga nr 54
Z Hotelu Budir, w którym spędziliśmy noc, skierowaliśmy się na drogę nr 54, by przedostać się na północną stronę Płw. Snaefellsnes. Droga jest utwardzona – dokładnie odcinek Frodarheidi (Fróðárheiði) – ale wiedzie przez góry, dlatego momentami jest stroma i prowadzi serpentynami. Przy złych warunkach drogowo-pogodowych jest ona zamykana, wówczas trzeba jechać naokoło, cały czas wzdłuż wybrzeża, czyli przy okazji mijając jedne z większych i ciekawszych atrakcji Snaefellsnes. My jednak jedziemy na skróty, przez te góry, ponieważ tym razem chcieliśmy zobaczyć coś nowego. I tą nowością był dla nas ten odcinek drogi nr 54, a także… Muzeum Rekina w Bjarnarhofn, o którym dziś kilka słów więcej.
Zanim jednak dojedziemy do celu naszej podróży, to pokażę ci kilka fotografii z sześćdziesięciokilometrowej trasy, którą odbyliśmy z Hotelu Budir do Muzeum Rekina w Bjarnarhofn. Jak na nich zauważysz, to mieliśmy typowo wiosenną aurę i islandzką pogodę – raz było przeraźliwie zimno, padało gradem i niemiłosiernie wiało, a raz było bezwietrznie i gorąco od rozgrzanego, arktycznego słońca. Tak jak w islandzkim kawale pogoda, co pięć minut się zmieniała.
Odcinek drogi nr 54 przez góry, na który wjechaliśmy niedługo po opuszczeniu terenu Hotelu Budir:
Po wyjechaniu z gór skręciliśmy w prawo, czyli na miasteczko Grundarfjordur (Grundarfjörður), do którego mieliśmy dziewiętnaście kilometrów i w którym zatrzymaliśmy się na kilka chwil. Grundarfjordur słynie z tego, że przy jego granicy znajduje się wyjątkowo atrakcyjny widokowo element krajobrazu, którym jest góra Kirkjufell. I właśnie przy tej atrakcji zrobiliśmy sobie krótki przystanek, ponieważ trudno koło niej po prostu przejechać. Kiedy patrzy się na tę górę trudno się dziwić, że jest ona jedną z najchętniej fotografowaną przez turystów oraz profesjonalnych fotografów górą. Można tu spędzić dużo czasu na spacerowaniu, a najpopularniejszą trasą jest ta do pobliskiego wodospadu Kirkjufoss, który znajduje się nieopodal parkingu. W tłumaczeniu nazwa Kirkjufell oznacza Kościelną Górę – kształt mówi sam za siebie.

Kirkjufell
Przed nami było jeszcze dwadzieścia pięć kilometrów do przejechania. Droga minęła nam bardzo przyjemnie, bo krajobrazy dookoła nie przestawały nas rozpieszczać.

Droga z Grundarfjordur do Bjarnarhofn
Muzeum Rekina w Bjarnarhofn
Przy zakręcie do Bjarnarhofn (Bjarnarhöfn), gdzie znajduje się Muzeum Rekina, została postawiona metalowa instalacja artystyczna w postaci rekina, która, choć jest ciężka, to obracana przez silne podmuchy wiatru. Oto pierwsze powitanie gości!

Wjazd do Muzeum Rekina w Bjarnarhofn

Muzeum Rekina w Bjarnarhofn
Do budynku muzeum było jeszcze cztery kilometry drogi. Cudownej drogi, która została poprowadzona przez środek obrośniętego mchem pola lawowego.

Droga do Muzeum Rekina w Bjarnarhofn
Budynek muzeum to biały blaszany dom, który znajduje się po naszej lewej stronie. Nie da się go pominąć. Zastanawialiśmy się tylko, czy na pewno będzie on otwarty, ponieważ do muzeum udaliśmy się nie dość, że w niedzielę, to jeszcze w covidowych czasach, kiedy nie wszystko funkcjonuje tak, jak powinno. Okazało się jednak, że w środku czekał na nas przewodnik, który tym samym jest właścicielem tego miejsca. Nim zdążyliśmy wszyscy wysiąść z samochodu, to drzwi muzeum się otworzyły, a w progu przywitał się z nami Guðjón Hildibrandsson – właściciel muzeum oraz nasz przewodnik. I w środku był tylko on – byliśmy jedynymi gośćmi!
Za wstęp zapłaciliśmy z Damianem po 1200 koron (około 36 zł). Zostaliśmy poinformowani, abyśmy sobie najpierw samodzielnie zwiedzili salę muzeum, a następnie Guðjón opowie nam o rekinach na Islandii. Tak więc weszliśmy do środka i zaczęliśmy zwiedzać.

Sala muzeum
Wystawa muzeum
Sala muzealna wypełniona była po brzegi wszystkim, co kojarzyło się z morzem, połowem rekinów i islandzką wsią, a także rodzinnymi pamiątkami Guðjóna. Mamy wrażenie, że dzięki temu, muzeum nabrało przyjaznego charakteru, chociaż pewnym minusem jest to, że bardzo mało jest w nim opisów. Muzeum to jest bardziej wystawą z różnymi narzędziami i przedmiotami związanymi z poławianiem rekinów i ogólnie morzem, a także: wypchane ptaki i foki, naczynia, broń, kolekcja kamieni, książki, obrazki, plakaty i wiele różnych innych, czasem trochę przypadkowych przedmiotów. Były nawet jakieś stare sprzęty, a wśród nich maszyny do szycia, gramofony i telefony. Znalazły się również łodzie, no i najważniejsze – szczęki, kości i skóry rekinów, które były stosowane jako papier ścierny!

Kto ma odwagę dotknąć ostrych zębów rekina?

Witamy w Muzeum Rekina!

Guðjón dał Kajtkowi do potrzymania wypchaną fokę…
Po samodzielnym zapoznaniu się z salą muzealną i zrobieniu wielu fotografii, co ciekawszym przedmiotom, Guðjón zaprosił nas do obejrzenia krótkiego dokumentu na temat historii połowów i obróbki rekinów na Islandii. Film na bieżąco nam omawiał, tak więc mogliśmy też podpytywać go o interesujące nas aspekty. Nas szczególnie zainteresowała historia jego rodziny, która od wieków związana jest właśnie z poławianiem i obróbką rekinów. Sam Guðjón Hildibrandsson zajmuje się tym od dziesiątego roku życia! Czyż nie jest to imponujące?
Opowieść Guðjóna zaczęła się od tego, że rekiny poławiane na Islandii, to gatunek rekina grenlandzkiego. Ten gatunek rekina występuje tylko w północnej części Oceanu Atlantyckiego oraz w Oceanie Arktycznym. Jest to jedyny gatunek rekina, który występuje w islandzkich wodach i też jedyny, który tak dobrze przystosował się do niskich temperatur. Rekin ten osiąga ponad sześć metrów długości i potrafi ważyć, aż tysiąc kilogramów! Tym samym jest największą rybą pływającą w Arktyce! Prawdopodobnie długość życia tego rekina, to aż kilkaset lat, tak więc jest to pod wieloma względami naprawdę wyjątkowa ryba. Rekin grenlandzki żywi się wszystkim, co wleci mu do paszczy i nie jest to tylko typowo morskie pożywienie. W żołądkach rekinów podobno znaleziono zwierzęta lądowe, a wśród nich koty i psy, a nawet konie, renifery i skórę foki!
Na przełomie XIX i XX wieku poławianie i obróbka rekina grenlandzkiego była dla Islandczyków jednym z najbardziej dochodowych biznesów. Rekina grenlandzkiego łowiono, aby móc pozyskiwać cenny olej z jego wątroby, który eksportowano do Europy, gdzie był wykorzystywany przede wszystkim jako paliwo do lamp na olej. Wówczas nie zdawano sobie sprawy, że właściwości odżywcze tego oleju są tak cenne, aby je pić, dlatego raczej go w przeszłości nie spożywano. Eksportu oleju z wątroby rekina zaprzestano w momencie, kiedy przestało być to opłacalne, a więc wtedy, kiedy zaczęły go wypierać oleje syntetyczne, czy oleje z wątroby dorsza.
Obecnie wszelkie połowy rekina grenlandzkiego na Islandii są przypadkowe, czyli przy okazji połowów innych ryb. Jednak Islandczycy dalej mają tego rekina w obrocie, ale bardziej od samodzielnych połowów opłaca im się go kupować od Grenlandczyków i tak też robią. Handel rekinami grenlandzkimi ma miejsce w Reykjaviku, skąd są transportowane m.in. właśnie do Bjarnarhofn, gdzie podlegają obróbce.

Muzeum Rekina

Muzeum Rekina
Hakarl – sfermentowany przysmak
Kiedyś z rekina grenlandzkiego wykorzystywano tylko olej z jego wątroby, ponieważ jego świeże mięso jest trujące. Gatunek tego rekina jest najbardziej trującym na całym świecie. Jeżeli człowiek zje niewiele jego świeżego mięsa, to mocno się zatruje. Natomiast, gdy zje odrobinę więcej, to oślepnie, a następnie umrze.
Dziś Islandczycy obrabiają trujące mięso rekina i przygotowują z niego jeden z największych islandzkich przysmaków, który nazywa się hakarl (hákarl). Jest to nic innego, jak słynna sfermentowana ryba, którą niemal każdy turysta pragnie posmakować będąc na Islandii. I niesamowite jest to, że sposób na pozbycie się trujących właściwości rekina grenlandzkiego Islandczycy odkryli przypadkowo!
W mięsie rekina znajdują się duże ilości kwasu moczowego oraz tleneku trimetyloaminy, które są tak silnie skoncentrowane, że trujące po spożyciu. Dlatego przez setki lat wykorzystywano właśnie tylko olej z jego wątroby, a resztę ciała grzebano w ziemi. Jednak, gdy przyszedł okres głodu na Islandii, to zdesperowani Wikingowie zaczęli odkopywać zakopywane przez nich wcześniej resztki rekina i je zjadać. Okazało się, że z czasem trujące substancje odpływają i ulatniają się, a mięso staje się nie tylko nie trujące, ale i bardzo pożywne dla człowieka.

Muzeum przyjazne dzieciom 😉
Dziś proces obróbki mięsa rekina wygląda tak, że świeże mięso jest dokładnie płukane, krojone na dziesięciokilogramowe fragmenty i układane do dużych, drewnianych skrzyń ze szczeblami, aby te trujące substancje mogły swobodnie odpływać i wyparowywać, a także by mięso miało dostęp do świeżego powietrza, ponieważ musi ono oddychać. Następnie skrzynie są odstawiane do specjalnie przygotowanych zimnych pomieszczeń na kilka długich tygodni (od sześciu do dziewięciu tygodni), gdzie zaczynają fermentować. Dodatkowo ten proces ma miejsce tylko w miesiącach zimowych, aby letnie (i tak chłodne) temperatury nie spowodowały psucia się mięsa. Zapach w takich pomieszczeniach jest bardzo nieprzyjemny i przypomina amoniakową farbę do włosów.

Skrzynia wykorzystywana do fermentacji rekina grenlandzkiego
Po upływie kilku tygodni mięso traci 30% swojej objętości. Nie jest już trujące, ale niewygodne w spożyciu, dlatego zawiesza się je na haki w specjalnie przygotowanych domkach, gdzie przez kolejnych kilka miesięcy (około trzech) się suszy i nabiera odpowiedniej tekstury. Wówczas traci kolejnych kilkadziesiąt, nawet 50-70% swojej objętości, a po całym procesie fermentacji i suszenia zostaje około 8% mięsa do spożycia. Ostatecznie rekin gotowy jest do spożycia po około pół roku.
Tak wygląda podanie hakarla dla turystów nie tylko w Muzeum Rekina w Bjarnarhofn. W zasadzie w większości miejsc, gdzie można go skosztować (w restauracjach, hotelach), podawany jest on w takiej drobnej kosteczce wraz z tradycyjnym islandzkim chlebem żytnim Rugbraud (Rúgbrauð), który nawiasem mówiąc, oryginalnie pieczony jest w naturalnie ogrzewanej przez energię geotermalną ziemi! Często do kompletu dodaje się islandzką wódkę Brennivín. My tego ostatniego elementu nie mieliśmy – i dobrze! 😉
Mięso hakarla jest białe o idealnej teksturze, która jednak nie zawsze jest wygodna do spożycia – mnie utknęły kawałki rekina w zębach. 😅

Hakarl z islandzkim chlebem
Dostaliśmy wykałaczki i nasz przewodnik powiedział nam, abyśmy nabili sobie na nie zarówno chleb, jak i tego sfermentowanego rekina. Opuścił salę i dał nam możliwość delektowania się tym przysmakiem na osobności. My z Damianem kosztowaliśmy rekina grenlandzkiego kilka lat temu, na samym początku naszej emigracji. Jego smak zapamiętaliśmy, jako coś ohydnego i nie musieliśmy sobie obiecywać, że już nigdy tego nie zjemy, bo to było oczywiste. Jednak w muzeum – pomimo tego, że na co dzień jesteśmy na wegańskiej lub wegetariańskiej diecie – postanowiliśmy, że to zrobimy. Pierwszy był Damian i jego reakcja była taka, że w sumie stwierdził on, że rekin był smaczniejszy niż ten, który posmakowaliśmy za pierwszym razem i że bardzo przypomina mu mocny ser pleśniowy. Skosztowałam również ja i miałam dokładnie takie same odczucia. Gryzło się trochę jak gumę, smakowało trochę jak ten ser pleśniowy, tylko chwilę później uderzył mnie ten okropnie piekący aromat amoniaku. Poszedł on w nozdrza, a nawet w oczy, którymi zaczęłam łzawić. Kopnęło nieźle! Natomiast sam zapach nas szczególnie nie odstraszył.
Stwierdzamy, że jeżeli ktoś pragnie doświadczyć sfermentowanego rekina grenlandzkiego na Islandii, to najlepiej byłoby gdyby zrobił to właśnie w Muzeum Rekina w Bjarnarhofn. Rekin smakuje tam dużo lepiej od tych, które dostępne są w sklepach.

Suszarnia mięsa rekina grenlandzkiego
Po zwiedzeniu muzeum, oglądnięciu dokumentu filmowego i wysłuchaniu opowieści naszego przewodnika, a także skosztowaniu sfermentowanego rekina grenlandzkiego, udaliśmy się do suszarni. Była ona oddalona o kilkadziesiąt metrów od budynku muzeum i poszliśmy tam już samodzielnie, bez Guðjóna .
Suszarnia ta to taki mały, drewniany i przewiewny domek stojący na długich nogach. W środku same belki, do których przytwierdzone są haki, na których wiszą suszące się sfermentowane mięso. Wizualnie kawałki mięsa przypominały nam wędzonego łososia, trochę nawet przypalonego. W suszarni spodziewaliśmy się mocno przykrego zapachu – byliśmy już po degustacji, więc myśleliśmy, że pewnie te wiszące na haku cuchną jeszcze gorzej – ale ku naszemu zaskoczeniu zapach nie był taki straszny. Wytrzymaliśmy tam kilka krótkich chwil, aby zrobić fotografie i nagrać kilka ujęć.

Zawieszone na haki mięso rekina
Niesamowite jest to, że wystarczy tylko odsączyć i wysuszyć mięso, by przestało ono być trujące i było gotowe do spożycia. Nie trzeba go obrabiać termicznie, czy dodawać jakichkolwiek substancji. Islandczycy jadali je w przeszłości np. z owsianką, czy zagryzali z chlebem, a dziś smakują je przede wszystkim zaciekawieni turyści. Islandczycy jedzą rekina od święta, bardzo okazjonalnie. Natomiast Guðjón zajada się nim na co dzień. 🙂

Unoszący się w suszarni zapach nie należał do zbyt przyjemnych, ale też nie był najgorszy

Ale wygląd tego mięsa nie był zachęcający
Ciekawostki
🦈 Tlenek trimetyloaminy, to substancja, dzięki której rekin grenlandzki nie zamarza w zimnych wodach północnego Atlantyku i Oceanu Arktycznego.
🦈 Sfermentowane mięso rekina grenlandzkiego, czyli hakarl, można kupić nawet w najtańszym sklepie spożywczym. Jest ono już pokrojone na drobniutkie kosteczki i zamknięte w plastikowym pudełeczku.
🦈 Można zauważyć, że niektóre hakarle się od siebie różnią. To dlatego, że są ich dwa rodzaje – glerhakarl, który ma ciemne, bardziej ciągnące się i słone mięso oraz skyrhakarl, który jest w jasnym kolorze filetem.
🦈 Harkarl jest najzdrowszym produktem spożywczym produkowanym na Islandii! Choć nie smakuje i nie pachnie najlepiej, to podobno pomaga na trawienie!
Odwiedź oficjalną stronę Muzeum Rekina Bjarnarhof
Wietrzne Stykkisholmur
Nie planowaliśmy więcej atrakcji w dniu tej wycieczki, ale byliśmy blisko miasteczka Stykkisholmur (Stykkishólmur), które zdecydowaliśmy się na parę chwil odwiedzić.
Pojechaliśmy dalej drogą nr 54 i po dwudziestu kilku kilometrach dojechaliśmy do portu w Stykkisholmur, skąd wypływają statki na Fiordy Zachodnie. My postanowiliśmy tylko chwilę się przejść po porcie oraz wejść na Sugandisey (Súgandisey), czyli wysepkę/wzgórze z imponującymi bazaltowymi klifami. Było ekstremalnie wietrznie, dlatego nasz spacer był bardzo krótki. Następnie pojechaliśmy już prosto do Reykjaviku.
Vlog
Obejrzyj vlog z naszej wycieczki!
https://www.youtube.com/watch?v=7QLl-G7woYQ