W 2011 roku, mając po dwadzieścia lat, wybraliśmy się w pierwszą wspólną podróż. Miał być Egipt, ale z powodu Arabskiej wiosny nasza wycieczka została odwołana. W zamian mieliśmy do wyboru trzy inne kierunki: Izrael, Wyspy Kanaryjskie i Maroko. Bez zastanowienia zdecydowaliśmy się na podróż do tego ostatniego kraju.
Po maturach zrobiliśmy sobie dwuletnią przerwę od nauki i zanim poszliśmy na studia, pracowaliśmy, by odłożyć trochę pieniędzy na wymarzone podróże. 11 marca 2011 roku odbyła się nasza pierwsza wspólna – do Maroka. Zabraliśmy ze sobą zeszyt, by pisać pamiętnik oraz aparat, by w fotografiach dokumentować wszystkie ciekawe miejsca i przeżycia. Oto efekt.
Pierwszy tydzień – Magiczne Południe Maroka
Dzień 1. Agadir
Wylądowaliśmy na lotnisku Al-Massira w Agadirze. Przywitała nas deszczowa i dosyć chłodna pogoda. Po odebraniu walizek udaliśmy się do hali przylotów, by odszukać pilota naszej wycieczki. Wstępne formalności i dojazd do hotelu minęły szybko i bezproblemowo. Tego dnia przeszliśmy się na pobliską promenadę i plażę. Minęliśmy pewnego człowieka, który cofnął się i zaproponował herbatę, ponieważ zauważył, że jesteśmy przemoczeni i zmarznięci. Miło rozmawialiśmy, jednak szybko zdecydowaliśmy się wrócić do hotelu, bo naprawdę zaczęło nam się robić chłodno. W pokoju odpoczęliśmy i zaczęliśmy się przygotowywać do następnych kilkunastu dni w podróży.
Dzień 2. Agadir – Taroudant – Taliouine
Po śniadaniu podjechaliśmy z naszą grupą na znane wzgórze, które dominuje nad Agadirem i równocześnie jest jego wizytówką. Na nim znajdują się ruiny szesnastowiecznej kazby. Kazba to słowo określające muzułmańskie twierdze, fortyfikacje, które występują w Afryce Północnej (m.in. właśnie w Maroku czy Algierii). Na tymże wzgórzu znajduje się również napis ‘Allah, al Watan, al Malik’, czyli ‘Bóg, Ojczyzna, Król’. Podziwiamy piękną panoramę na miasto i Ocean Atlantycki.
Wyjeżdżamy z Agadiru i doliną Souss jedziemy do miasta, które nazywane jest “Małym Marrakechem”. Taroudant jest szesnastowiecznym miastem założonym przez Saadytów. Otoczone drzewami pomarańczy, ochrowymi murami oraz strzeżone jeszcze ośnieżonymi szczytami Atlasu Wysokiego. Odwiedzamy souk, czyli arabski targ, Bab Kasbah, na którym sprzedawane są między innymi przyprawy, daktyle, warzywa i ubrania. Następnie spacerujemy po imponujących ogrodach Pałacu Salam. Zaczynamy mieć wrażenie, że jesteśmy aktorami, jakiegoś starego i dobrego filmu przygodowego.
Cały dzień leje, jak z cebra, ale staramy się nie zwracać uwagi na uprzykrzającą nam zwiedzanie Maroka pogodę. Po drodze zatrzymujemy się, by móc popatrzeć na piękne widoki oraz, by poobserwować, jak sprytne marokańskie kozy wspinają się na drzewa arganowe i zajadają się ich nasionami.
Argania spinosa, czyli drzewo arganowe, to endemit, który występuje tylko w regionie Souss pomiędzy Marrakechem, Essaouirą i Agadirem. Z nasion tej rośliny produkowany jest słynny olej arganowy, a w produkcji biorą udział również kozy. Nasiona arganii bardzo ciężko jest otworzyć, a te wyplute lub wydalone przez kozy są na tyle miękkie, że pozwalają na łatwiejszą i szybszą produkcję. Olej arganowy stosowany jest zarówno w kuchni, jak i w kosmetyce. Jego właściwości są na tyle wyjątkowe, że Marokańczycy nazywają go złotem Maroka. Obecnie olej arganowy jest bardzo popularny również w Polsce i bez problemu możemy kupić ten produkt.
Jedziemy do Taliouine, miejsca, które słynie z upraw najdroższej przyprawy świata, czyli szafranu. Krokusy rosną na wysokości około tysiąca pięciuset metrów nad poziomem morza, a zbiory odbywają się pod koniec października. Zbieranie słupków kwiatów jest bardzo misterną pracą. Po wysuszeniu stu tysięcy tych kwiatów otrzymuje się zaledwie jeden kilogram przyprawy. Natomiast jeden gram wystarcza, aby zabarwić, aż siedem litrów wody! Szafran wykorzystuje się również do barwienia skór.
Jesteśmy całkowicie przemoczeni i kiedy tylko weszliśmy do naszego pokoju hotelowego, rozłożyliśmy nasze wszystkie rzeczy, łącznie z banknotami, aby je wysuszyć. Zapada zmrok, w hotelu nie mamy prądu, dlatego dostajemy świeczki. Podoba nam się taka atmosfera – kolejny poziom naszego przygodowego filmu. Muezin kończy nawoływać wiernych do wieczornej modlitwy, a my po gorącym prysznicu, pomału kładziemy się spać.
Dzień 3. Taliouine – Tazenakht – Agdz – Zagora
Po wczorajszym ulewnym dniu dziś na błękitnym niebie pojawia się zawstydzone słońce. Zaczynamy rozumieć, dlaczego niektórzy nazywają Maroko zimnym krajem o gorącym słońcu. Przed podróżą odwiedzamy Cafe Restaurant Tinfat, której właściciel, pan Said częstuje nas szafranową i bardzo słodką herbatą.
Z zielonego Taliouine wjeżdżamy na dość surowy i rozległy teren. Robimy krótki postój, by móc napatrzeć się na nowe krajobrazy. Następnie przejeżdżamy przez wysokie jałowe góry, które stanowią naturalną barierę przed gorącymi i suchymi wiatrami docierającymi znad obszarów pustynnych.
Robimy postój w miejscowości Tazenakht, by rozprostować kości i napić się tradycyjnej marokańskiej herbaty. Jest ona mieszanką zielonej, chińskiej herbaty z dużą ilością mięty i cukru. Pomimo bardzo słodkiego smaku, nie mdli nas. Dzięki mięcie jest wręcz orzeźwiająca. Na pewno będziemy ją często pić.
Po krótkim odpoczynku jesteśmy znowu w drodze. Przed nami kilkadziesiąt kolejnych kilometrów. Przejeżdżamy przez gołe, o dziwnych kształtach góry, u których podnóża rozłożone są zakurzone, berberskie namioty. Następnie widzimy pasące się wielbłądy, niewielkie wioski oraz kopalnie kobaltu i niklu.
Po prawie półtorej godziny docieramy do niewielkiego miasteczka Agdz, gdzie ponownie zatrzymujemy się na herbatę. Chwilę później zagłębiamy się w bujną i bardzo zieloną dolinę rzeki Draâ, którą zaczynamy zwiedzać pieszo.
Rzeka ta jest najdłuższą w Maroku, lecz jej koryto prawie zawsze jest suche i zasilane jedynie okresowymi opadami deszczu. To właśnie tutaj po raz pierwszy w życiu widzimy potężne, zielone oazy. Odwiedzamy kazbę Oulad Othmane oraz kawałek dalej Muzeum Sztuki i Tradycji.
Dzień zakańczamy w Zagorze. Jest to miejsce, które znane jest między innymi z postawionej przy drodze słynnej tablicy z napisem ‘Timbouctu 52 jours’. Jest to drogowskaz dla karawan i informacja, że do malijskiego Timbouctu podróżnych czeka jeszcze 52-dniowa wędrówka.


Dzień 4. Zagora – Jbel Saghro – Erfuod
Wstajemy zachwyceni naszą podróżą. Wczorajszy dzień zrobił na nas spektakularne wrażenie. Krajobrazy, filmowa atmosfera, ciekawe opowieści naszego przewodnika Sebastiana… Po śniadaniu błyskawicznie się zbieramy, by dalej eksplorować południowe Maroko. Opuszczamy Zagorę i kierujemy się w stronę Erfoud. Mijamy typowe berberskie wioski, ale dziś zamiast poznawania tradycji i kultury Maroka, uczymy się geologii. Przejeżdżamy przez teren (Jbel Saghro), który słynie z występowania skamielin.
Zjeżdżamy na pobocze pustej drogi, wysiadamy z autokaru, by na własne oczy zobaczyć występujące na rozległym terenie skamieniałe szczątki zwierząt. Jednak nie był to długi przystanek, ponieważ zerwał się tak silny wiatr, że zaczęły uderzać w nas małe kamyczki. Wracamy na swoje miejsca i ruszamy dalej.
Krajobraz cały czas się zmienia. Z zielonego na surowy – kamienisty, piargowy i w końcu piaszczysty.
Popołudniem dojeżdżamy do hotelu. Możemy zostać w nim do końca dnia lub wybrać się na zachód słońca na Saharę. Oczywiście decydujemy się na drugie rozwiązanie i uprzedzeni przez naszego pilota, aby ubrać się bardzo szczelnie, ja przebrałam się za mumię. Wyjeżdżamy z hotelu samochodami terenowymi w stronę pustyni. Kolejny fascynujący etap naszej podróży właśnie się zaczął!
Zatrzymujemy się na skraju pustyni, wielkiego ergu Chebbi. Tutaj przesiadamy się na wielbłądy i wkraczamy na piaski pustyni. Myślę, że w tym momencie jesteśmy w jednej z najbardziej fascynujących scen filmu, w którym gramy. Poczucie, że jesteśmy aktorami w przygodowej produkcji, nieprzerwanie trwa…
Wielbłądy z wielką gracją zabierają nas na terytorium, które doskonale znają. Równym tempem, kołyszącym krokiem powoli przemieszczamy się na przód. Jeden zakręt, drugi zakręt, w dół i w górę. Posłuszne swoim opiekunom wielbłądy, zatrzymują się na czubku wielkiej wydmy i siadają. A my razem z nimi – na pomarańczowych piaskach największej pustyni świata, Sahary.
Dzień 5. Erfoud – Tinerhir – Todra – Dades – Kelaa M’Gouna – Ouarzazate
Piąty dzień zaczynamy od wizyty w zakładzie kamieniarskim, gdzie obrabiane są skamieliny. Mamy szansę zobaczyć olbrzymie marmurowe płyty skalne, w których zatopione są prehistoryczne zwierzęta, takie jak amonity, liliowce czy orthocerasy. W przyzakładowym sklepiku można kupić pamiątki ze skamielinami i zrobić fotografie wielkich obrobionych już płyt. Kto by pomyślał, że tego roku rozpoczęłam studia na wydziale geologicznym i musiałam zdawać egzaminy z amonitów! 😀
Powoli wyjeżdżamy z pustynnych terenów. Koło Erfoud zatrzymujemy się jeszcze przy wielkich, piaskowych kopcach, które są wymyślonym w starożytności systemem nawadniającym, nazywającym się kanat. Niesamowicie dobrze przemyślany projekt, dzięki któremu woda mogła być transportowana w sposób higieniczny i na naprawdę duże odległości.
Mocno wieje, dlatego szybko wsiadamy do autokaru. Dziś kierujemy się w stronę Tinerhir – miasta znajdującego się na południe od Atlasu Wysokiego i na północ od Atlasu Niskiego. Miejsce przepiękne – znów znajdujemy się w olbrzymich gajach palmowych. Jednak tym razem nie zwiedzamy zielonej oazy, a zatrzymujemy się w malowniczych punktach widokowych.
Kilkanaście kilometrów dzieli nas od bardzo atrakcyjnego miejsca, które przyciąga przede wszystkim wspinaczy skałkowych. Przełom Todra, do którego zmierzamy, charakteryzuje się wysokimi, pionowymi skałami, które nasycone są kolorem pomarańczowym. Mamy chwilę wolnego czasu dla siebie i udajemy się na krótki spacer. Zakańczamy go oczywiście marokańską herbatką.
Jedziemy w kierunku miasta Ouarzazat, w którym dziś będziemy nocować. Do pokonania mamy ponad dwieście kilometrów. Przemierzamy drogę, która z racji występowania przy niej mnóstwa tradycyjnych glinianych twierdz, nazywana jest ‘Drogą tysiąca kazb’. Zanim dotrzemy do hotelu mamy jeszcze kilka przystanków.
Jednym z piękniejszych są okolice rzeki Dades. Zatrzymujemy się przy czerwonych skałach, które są w bardzo zabawnych kształtach. Niektórzy nazywają je ‘Małpimi skałami’, a tak naprawdę każdy rozpoznaje w nich, to co chce. Te zabawne formacje zostały ukształtowane przez erozję wietrzną. Mamy drugą połowę marca i z nieba właśnie zaczyna padać śnieg.
Kolejną przerwę robimy w Kalaat M’Gouna, regionie, który słynie z upraw róży damasceńskiej. Na ich bazie produkowane są tutaj najrozmaitsze kosmetyki. Są to między innymi różane wody, olejki, a nawet krople do oczu. Zapach róży damasceńskiej zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych, dlatego nie dość, że czułam się, jak w raju, to również musiałam zrobić niemałe zakupy.
Ten dzień jest dla nas bardzo intensywny. Cały czas Maroko dostarcza nam tak różnorodnych wrażeń, że bezustannie jesteśmy zachwyceni. Na zakończenie dzisiejszej wielkiej podróży zwiedzamy pokaźną Kazbę Taourirt w Ouarzazat, która niegdyś należała do rodu Glawich.
Dzień 6. Ouarzazate – Aït Benhaddou – Tizi-n-Tichka – Marrakech
Po śniadaniu jedziemy zwiedzać studio filmowe Atlas, gdzie znajduje się wiele przedmiotów, rekwizytów, które były wykorzystywane w najróżniejszych produkcjach filmowych. Udaje nam się znaleźć przedmioty z naszych ulubionych filmów (na przykład z ‘Królestwa Niebieskiego’), więc podekscytowanie znów zaczęło rosnąć. Następnie dotarliśmy do najbardziej znanego ksaru w Maroku, który został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jest to niesamowicie malownicza wioska, która często stanowi plan zdjęciowy dla filmów Hollywood. W ogóle dowiedzieliśmy się, że Maroko jest bardzo pożądanym przez filmowców krajem. Warunki wyśmienite dzięki krajobrazom, przestrzeni, architekturze i grze świateł na niebie.
Po zachwytach w jednym z bardziej malowniczych zakątków Maroka jedziemy już w stronę naszego pierwszego cesarskiego miasta, Marrakechu. Chcąc się tam dostać przejeżdżamy przez przełęcz Tizi n’Tichka, która położona jest na wysokości 2260 metrów nad poziomem morza. Na tej wysokości mamy śnieg i jest dosyć chłodno. Na fotograficzną tak zwaną złotą godzinę dotarliśmy pod meczet Koutoubia.
Dzień 7. Marrakech – Agadir
Dzień siódmy naszego pobytu w Maroku spędziliśmy na zwiedzaniu jednego z ciekawszych i piękniejszych miast tego kraju, czyli Marrakechu. Po śniadaniu udaliśmy się do urokliwego ogrodu Majorelle, który niegdyś należał do słynnego projektanta mody, Yves Saint Laurent. Jest w nim egzotycznie i kolorowo. Odwiedziliśmy również berberyjską zielarnię, Muzeum Dar Tiskiwin i Muzeum Dar Si Said. Oczywiście wypiliśmy też mnóstwo soku ze świeżo wyciśniętych pomarańczy na słynnym placu Jemaa el-Fnaa. Marrakech to miasto bardzo głośne, turystyczne i wciągające. Polecamy wejść na dach jednej z licznych tutaj kawiarenek, by zobaczyć plac z perspektywy.




Drugi tydzień – Cesarskie Miasta Maroka
Dzień 8. Agadir
Wróciliśmy do Agadiru, w którym mieliśmy cały wolny dzień dla siebie. Minął raptem tydzień naszego pobytu w Maroku, a pogoda diametralnie się zmieniła. Zza chmur wreszcie wyszło gorące, afrykańskie słońce. Ściągnęliśmy ciepłe bluzy, a pełne buty zamieniliśmy na sandały.
Ten dzień przeznaczyliśmy na słodkie lenistwo z małym zwiedzaniem tego kurortu. Wybraliśmy się na spacer na plażę, zanurzyliśmy stopy w Oceanie Atlantyckim, siedzieliśmy na ciepłym piasku i cieszyliśmy się tym, że jesteśmy razem w tak fascynującym miejscu. Agadir nie był zatłoczony turystami, chociaż nie dało się zapomnieć, że nimi jesteśmy. Od czasu do czasu jakiś Marokańczyk w tradycyjnej galabiji do nas podchodził i zagadywał. Jeden zaprosił na herbatę, inny próbował zachęcić do kupna czegoś tam. Oczywiście negocjacje toczyły się między Damianem a sprzedawcą. Cóż miałam do powiedzenia w muzułmańskim kraju? 🤪
Dzień 9. Agadir – Essaouira – Safi
Zmieniamy kierunek podróży i tym razem jedziemy na północ. Dziś będziemy zwiedzać Essaouirę, ale zanim tam dojedziemy, zatrzymujemy się, by ponownie – i tym razem w ciepłych promieniach Słońca – poobserwować marokańskie kozy, jak wspinają się na drzewa arganowe, które stanowią dla nich główne pożywienie.
Podróżujemy wzdłuż wybrzeża, które (jeszcze) nie ma infrastruktury turystycznej, nie jest dobrze zagospodarowane, a więc dzikie, naturalne, ciche i z pięknymi widokami.
Dojeżdżamy do Essaouiry, która dostarcza nam zupełnie nowych wrażeń. Miasto całkowicie inne od Marrakechu czy wiosek, przez które wcześniej przejeżdżaliśmy. Nadmorski charakter, artystyczny klimat, z malowniczymi uliczkami w bardziej europejskim stylu, ważnym portem rybackim i murami obronnymi z armatami od Ludwika XVI. Niegdyś jeden z ważniejszych ośrodków handlowych w Maroku oraz miejsce, gdzie osiedlali się Żydzi i Europejczycy. Coroczny festiwal muzyki Gnawa (potomków niewolników z Afryki Subsaharyjskiej) przypomina o tym, że kilkaset lat temu handlowano tutaj niewolnikami.
Oprócz malowniczych widoków, zabytkowej mediny, która została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO, rzucają nam się w oczy również wyroby z drewna tui, które jest bardzo lekkie i mieniące się odcieniami złota i miodu. Kupujemy drobne pamiątki od jednego z lokalnych artystów. Jednak te wyroby nie ograniczają się tylko do ozdobnych, turystycznych przedmiotów. Z pni tych drzew wyrabia się również meble. Może kiedyś przyjedziemy tutaj po jakiś stoliczek? W każdym razie warto kupić sobie coś niewielkiego z tui, ładna pamiątka.
O zmierzchu docieramy do kolejnego nadmorskiego miasta – Safi – które słynie z wyrobów przepięknej ceramiki marokańskiej. Oczywiście musieliśmy coś kupić i zdecydowaliśmy się na kilka mniejszych i większych naczyń tajine. Jeżeli zastanawiasz się, czy Safi jest dobrym miejscem na zakupy ceramiki, to jak najbardziej tak! Nie dość, że wybór ogromny, to jeszcze ceny naprawdę fajne.
Całe miasto kipi ceramiką, chociaż to nie jedyna znana rzecz, z której słynie. W Safi znajduje się również okazała twierdza portowa Kasr al-Bahr oraz dawna portugalska rezydencja warowna, która była więzieniem, a obecnie znajduje się w niej muzeum ceramiki. To, co jeszcze pamiętamy z Safi, to Marokańczycy zajadający się ślimakam.
Dzień 10. Safi – Oualidia – El Jadida – Casablanka – Rabat
Rano wyjechaliśmy z Safi w kierunku El Jadidy, czyli kolejnego miasta znajdującego się nad wybrzeżem Atlantyku. Zatrzymujemy się w kilku malowniczych punktach, między innymi przy pięknej lagunie w Oualidia.
El Jadida jest kolejnym punktem programu w naszym dziesiątym dniu pobytu w Maroku. Miasto to zostało założone przez Portugalczyków w XVI wieku i podobnie, jak w Essouirze czuje się w nim portugalski klimat. Jednak nie jest ono tak zadbane, a wręcz można powiedzieć, że jest biedne. Brakuje tutaj inwestorów, którzy by je odświeżyli i nadali mu nowy charakter. Budynki popadają w ruinę, a na ulicach widać dużo biednych ludzi.
Zatrzymaliśmy się tutaj, ponieważ mimo wszystko El Jadida przyciąga kilkoma interesującymi miejscami. Sama w sobie jest ciekawa ze względu na to, że jest cytadelą. Obeszliśmy ją dookoła i udaliśmy się do podziemnej cysterny, która została fantastycznie zaprojektowana i wybudowana przez Portugalczyków kilkaset lat temu. Wygląda imponująco. Dzięki łukom i kolumnom ma się wrażenie, jakby przebywało się w kościelnej krypcie. Przechowywano tutaj wodę i broń.
W El Jadidzie zrobiłam sobie swój pierwszy tatuaż z henny. Pamiętam, jak przechodziłam wąską i mało znaczącą uliczką, na której, gdzieś w cieniu pod murkiem siedziała młoda kobieta ze strzykawką (oczywiście bez igły). Podeszłam do niej i zapytałam, czy mogłaby mi zrobić arabski wzór tą brązową mazią. Po jego zrobieniu przez kilka godzin nie mogłam używać dłoni, co w podróży było dla mnie dosyć niewygodne (na pzykład przy korzystaniu z toalety), ale czego nie robi się dla urody?!
El Jadida kojarzyć będzie nam się również z sardynkami, ponieważ wszędzie rzucały nam się w oczy restauracje, które reklamowały się, że mają je najsmaczniejsze. Sardynki to chyba najsłynniejsze marokańskie ryby!
Jedziemy do Casablanki, która wcale nie kojarzyła nam się z filmem Casablanka, bo po prostu nigdy wcześniej go nie oglądaliśmy. Natomiast wiedzieliśmy, że w tym mieście zobaczymy potężny meczet, który posiada najwyższy w Maroku minaret. Meczet Hassana II jest naprawdę imponujący. Może zmieścić kilkadziesiąt tysięcy wiernych, a patrząc na niego z dystansu, ma się wrażenie, jakby położony był on na wodzie. Spacerowaliśmy wokół niego, bo do środka niestety nie weszliśmy, ale wystarczyło nam to, by zachwycić się niesamowicie ozdobną islamską architekturą. Ściany marmurowe, mnóstwo bogatej mozaiki i rzeźbionych elementów. Coś pięknego.
Dzień 11. Casablanka – Rabat – Meknes – Voloubilis – Fez
Zwiedzanie rozpoczynamy od Placu Mohammeda V w Casablance, który nazywany jest również Placem Gołębim (z racji licznie występujących w tym miejscu ptaków). Tym samym jest to nasze pożegnanie z tym miastem.
Stolicę Maroka – bo właśnie dojechaliśmy do Rabatu – zaczynamy poznawać od starożytnej dzielnicy Chellah, w której znajduje się nekropolia dynastii Merynidów. Ciekawe miejsce i całkiem przyjemne. Uroku na pewno dodają liczne bociany, które tutaj pomieszkują podczas zimy.
Następnym punktem jest jedno z piękniejszych miejsc na mapie Rabatu, czyli mauzoleum Muhammada V i jego dwóch synów. Naprzeciwko znajduje się wielki, czerwony minaret – Wieża Hassana – oraz antyczne kolumny przywiezione z Voloubilis.
Podjeżdżamy do Kazby Oudaja, która jest zabytkową częścią Rabatu i która jest bardzo charakterystyczna ze względu na kolory ścian mediny – biało-niebieskie. Takie mini Santorini.
Z Rabatu jedziemy na wschód, czyli w głąb kontynentu afrykańskiego. Oddalamy się od oceanu, więc też zmieniają nam się krajobrazy. Docieramy do kolejnego cesarskiego miasta – Meknes.
Miasto leżące u podnóża Atlasu Średniego swój okres świetności przeżywało za czasów panowania bardzo okrutnego sułtana Moulaya Ismaila z dynastii Alawitów. Tyran wojował ze wszystkimi, mając przy sobie potężną armię wytrenowanych czarnoskórych niewolników. Za jego panowania zostały wybudowane najpotężniejsze mury obronne w Maroku oraz medina. Meknes zostało stolicą państwa. Sułtan wykorzystywał jeńców do niewolniczej pracy i podobno, gdy nie byli już zdolnie do pracy, zostawali wmurowywani do murów otaczających miasto. Moulay Ismail posiadał też potężną liczbę koni – ponoć dwanaście tysięcy zwierząt (sześć tysięcy koni odpoczywających i drugie tyle gotowych do boju). W spichlerzu, który odwiedziliśmy, dowiedzieliśmy się, jak dobrą w tamtych czasach opracowano metodę przechowywania zboża, do karmienia koni. Ponoć w ogóle się ono nie psuło. Ciekawostką jest, że sułtan oświadczył się francuskiej księżniczce, jednak oświadczyny zostały przez nią odrzucone. Może dlatego, że francuska nie chciała zostać jego pięćsetną pierwszą żoną?
Oczywiście odwiedziliśmy również mauzoleum krwawego sułtana, w którym zrobiliśmy sobie ładne fotografie. Pod koniec zwiedzania Meknes podjechaliśmy pod słynne bramy, które są ponoć jednymi z piękniejszych w Maroku. W ogóle o Meknes mówi się, że jest ‘Miastem pięknych bram’.
Mijamy miasteczko Mulaj Idris, które jest pięknie położone na wzniesieniu i docieramy do ostatniego punktu dzisiejszego dnia, czyli jest Volubilis. Jest to stanowisko archeologiczne rzymskich ruin, gdzie znajdowało się starożytne miasto. Tutaj po raz pierwszy w życiu kosztujemy opuncje.
Dzień 12. Fez
Kolejny fascynujący dzień, w którym znów czujemy się, jak aktorzy przygodowego filmu typu Indiana Jones. Dziś od rana jesteśmy w Fezie, czyli religijnej stolicy Maroka. Atrakcji będzie naprawdę dużo.
Zwiedzanie Fezu zaczynamy od wjazdu na wzgórze, by właśnie z góry popatrzeć na potężną część starej części byłej stolicy Maroka. Feska medina została założona przez pierwszą islamską dynastię panującą w Maroku, czyli Idrysydów. Poruszanie się po niej jest niebywale trudne dla osoby, która zwiedza ją po raz pierwszy, ponieważ znajduje się w niej kilka tysięcy uliczek (ponad 9 !).
Idziemy labiryntem uliczek i docieramy do medresy Bou Inania, czyli szkoły koranicznej. Ciekawszą rzeczą, która znajduje się dokładnie naprzeciwko szkoły, jest wodny zegar, którego sposób działania do dzisiaj nikt nie potrafi wytłumaczyć. Zegar służył do odmierzania czasu kolejnych modlitw.
Meczet Al-Qarawiyyin to kolejne miejsce, które jest na naszej trasie. Jest on nie tylko meczetem, ale również najstarszym uniwersytetem na świecie – tak twierdzą Marokańczycy. Świątynię tę ufundowała Fatima – córka Muhammada al-Fihri z Kairuanu w Tunezji – stąd nazwa kojarzy się właśnie z tym krajem. Warto wdrapać się na dach pobliskiego sklepu z dywanami, by móc zobaczyć z perspektywy uniwersytet i przylegający do niego meczet.
Zaouïa de Moulay Idriss to jedno z najważniejszych miejsc nie tylko Fezu, ale również całego kraju. Święte miejsce dla muzułmanów, ponieważ tutaj znajduje się grobowiec Idrissa II – założyciela miasta. Grobowiec znajduje się w samym sercu feskiej mediny, jednak od 1914 roku wstęp do świątyni jest otwarty tylko dla wyznawców islamu.
Oczywiście podchodzimy również do słynnej feskiej garbarni, której z góry robimy fotografię. W tym właśnie momencie mamy wrażenie, że przenieśliśmy się do czasów średniowiecza.
Im bliżej placu Seffarine jesteśmy, tym większy hałas słyszymy. Zastanawiamy się, o co chodzi i szybko okazuje się, że te dźwięki wydają pracujący rzemieślnicy, którzy wyrabiają najróżniejsze przedmioty z miedzi. Na przykład miski, talerze, pudełka, lampiony, naczynia, czy różnorakie drobne lub wręcz przeciwnie, olbrzymie ozdoby. Wszystko jest robione z olbrzymią starannością i na oczach potencjalnych klientów.
Następnie podziwiamy potężną bramę Bou Jeloud. Każdy przybywający do Fezu przez nią przechodzi. Z jednej strony jest niebieska, a z drugiej zielona. Warto przed nią zatrzymać się kilka chwil, by móc podziwiać kolejne przepiękne mozaiki zellij.
Kolejnym miejscem, które odwiedzamy, jest żydowska dzielnica Mellah. Duże wrażenie robi na nas front pałacu królewskiego Dar El-Makhzen. Podobno jest to jeden z piękniejszych przykładów królewskich pałaców w Maroku. Niestety nie jest on otwarty dla turystów. Warto zwrócić uwagę na przepiękną terakotę zellij oraz rzeźbione drewna cedrowe, które otaczają potężną bramę.
Dzień 13. Marrakech
Drugi raz podczas tego pobytu docieramy do Marrakechu, dlatego nasz przewodnik daje nam wolną rękę i samodzielnie organizujemy sobie zwiedzanie miasta. Czas poświęciliśmy przede wszystkim na zakupy na placu Jemaa el-Fnaa.
Dzień 14. Agadir – dom.
Fascynująca podróż po egzotycznym Maroku dobiegła końca. Pakujemy butelki oleju arganowego i jedziemy na lotnisko. Smutno nam się żegnać z Marokiem, ale wiemy, że dla nas to dopiero początek marokańskiej przygody. 😁
Podróż do Maroka odbyliśmy prawie dziewięć lat temu i do dziś wspominamy ją z wielkim sentymentem. Ten kraj nas niezwykle zafascynował i jesteśmy ogromnie wdzięczni naszemu pilotowi i przewodnikowi – Sebastianowi Zączyńskiemu – który tak fenomenalnie przedstawił nam ten kraj. Do dziś pamiętamy historie, ciekawostki, wiedzę, żarty, porady, które nam tak pięknie i mądrze przekazywał… 🙂
Edit 2020: Po trzech latach znów wybraliśmy się do Maroka – tym razem na własną rękę i na cały miesiąc. Dzięki wcześniejszym doświadczeniom czuliśmy się bardzo dobrze przygotowani do samodzielnego zwiedzania tego kraju. Odkryliśmy nowe miejsca (m.in. północ Maroka), ale też wróciliśmy do naszych ulubionych na południu (spędziliśmy kilka dni na Saharze u rodziny berberskiej). Relacja z tego wyjazdu również wkrótce powstanie. Dziś czujemy, że pomału zbliża się moment, w którym po raz trzeci będziemy się pakować do magicznego i cesarskiego Maroka. Fajnie, że będzie to już z naszym małym synkiem! 😊
Zatem magiczne południe czy cesarskie miasta Maroka? Chyba znasz już odpowiedź.
28 komentarzy
Daga Kusper liked this on Facebook.
Kasia Tutko liked this on Facebook.
Maroko <3
Abdellah M. Hassak liked this on Facebook.
Zygmunt Kuba liked this on Facebook.
Adriana R-k liked this on Facebook.
Karolina Kania liked this on Facebook.
Awww Demi 6 lat temu! 🙂 Słodko! Ja się w Agadirze nie wdrapałam na górę, ale widzę, że szkoda w sumie 🙂 Generalnie jednak Maroko wspominam bardzo dobrze, sam Agadir również.
Śmiesznie, jak tam oglądam te stare zdjęcia. Myślę sobie – Boże, jakie dzieci! 😀 Na tę górę też się nie wdrapaliśmy, a wyjechaliśmy autokarem! Nawet dwa razy. Tydzień później była już piękna pogoda! 🙂 :*
Andrzej Fortecki liked this on Facebook.
Danuta Sienkowska liked this on Facebook.
Dominika Hegenbart liked this on Facebook.
Ahhh:)
maroko cos w sobie ma ! 😛
Monika Mizinska liked this on Facebook.
Anna Brusewicz liked this on Facebook.
Z tym kupowaniem za wielbłądy trzeba bardzo uważać. Mamę mojej koleżanki prawie kiedyś porwali, bo jej mąż zażartował, że odda ją za kilkanaście wielbłądów 😉
Ssserio?! Nie no w Maroku za każdym razem, jak byliśmy to tak sobie żartowali, ale wydawało mi się, że nikt z nas nie brał tego całkowcie serio!
Jacy młodzi 🙂 Hej, nie miałam pojęcia, że w Maroko pada deszcz – zawsze jak czytam o tym kraju lub oglądam zdjęcia to tylko skwar i słońce 🙂
Haha, no trochę lat temu to było 😀 Właśnie nam się dużo bardziej podoba Maroko wiosną, nawet jak pada deszcz. Kolory są bardziej nasycone i w ogóle kraj wygląda piękniej 🙂 W słońcu wszystko jest suche, jałowe i nie robi, aż takiego wrażenia.
Nam się w Agadirze bardzo się podobało mimo całego turystycznego zgiełku. Akurat trafiliśmy do dość spokojnego hotelu i na tłumy się nie natykaliśmy. Samo miasto jest świetną bazą wypadową po okolicach i na dalsze wycieczki. Na pierwszy raz w Maroku bardzo polecam 🙂
My w Agadirze tak naprawdę byliśmy tylko 2 razy przejazdem. Po wylądowaniu na noc i w połowie wycieczki. Na pierwszy rzut oka nam się spodobał, ale i tak zbyt krótko tam spędziliśmy czasu, żeby jakoś bardziej wyrobić sobie opinię. Natomiast spotkałam się z bardzo niepochlebnymi opiniami na jego temat. 😛 🙂
Świetny kraj! Byłem tam sześć lat temu i do tej pory myślę o powrocie, to jedno z tych miejsc, gdzie człowiek po prostu czuje się komfortowo. Teraz mam w planach góry Maroka, ach, bardzo chcę!
Pierwszy raz byliśmy 5 lat temu, a drugi 3 lata później i można było dostrzec dosyć spore zmiany. Po pierwsze – jeszcze bardziej stało się turystyczne, a po drugie dużo droższe. Teraz ponoć też wszystko podskoczyło, no ale jednak Maroko to Maroko 🙂 Nasze najbardziej sentymentalne miejsce na ziemi. Też planujemy się tam w góry wybrać 🙂
Maroko to moje marzenie! Byłem w Jordanii i bardzo mi się podobało, dlatego myślę, ze w Maroku też byłoby fajnie 😉
Maroko wymiata 🙂
Właśnie stoję przed dylematem co wybrać, Cesarskie Miasta czy Magiczne Południe. Szczerze powiedziawszy nie lubię czytać samych och i ach, czyli, było tylko cudownie i to do kwadratu. Wolałbym poczytać również o minusach. Czytać same superlatywy to jak pić kawę z 20-stoma łyżeczkami cukru.
No cóż, dla nas pierwszy wyjazd do Maroka był po prostu perfekcyjny. Po 10 latach wspomnienia mamy cały czas tak samo wspaniałe i nie będziemy przepraszać za to, że nic przykrego nas po drodze w Maroku nie spotkało. Natomiast na pewno znajdziesz mnóstwo innych relacji w sieci, w których znajdziesz oczekiwanych przez siebie minusów. A, co do tego cukru, to w sumie daliśmy Ci dobre przygotowanie, bo mniej słodkiej kawy/herbaty w Maroku raczej nie znajdziesz! 😉 Udanej podróży – bez minusów.